(nie)Wierzący – (nie)praktykujący.

Kiedyś, kilka lat temu, zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że na świecie jest tak wiele wyznań, różnych religii i każda z nich od początku swego powstania opisuje, że jest najlepsza, niezastąpiona, idealna, stworzona wyłącznie po to aby ulepszyć świat. Co decyduje o przynależności człowieka (przecież istoty najbardziej rozwiniętej umysłowo) do danego ruchu religijnego. Czy jest to czas, w którym przyszło żyć, czy może położenie geograficzne, a może umiejętność dostosowania odpowiedniego wyznania pod własne potrzeby (w przypadku odłamów wyznaniowych). Czy naprawdę istnieją siły nadprzyrodzone, czy istnieje Bóg ? A może wielu Bogów ?

Zewsząd słyszy się o radykalnych różnicach między wyznaniami. W jednej reinkarnacja, afirmacja, w innej celibat, spowiedź powszechna i wszystkie łączy nieodparte wrażenie, że zmierzają w dobrym celu, że na końcu będzie coś… tylko co ?

Więcej pytań, niż odpowiedzi. I co gorsza, w racjonalny sposób niewytłumaczalne. Gdybyśmy mieli możliwość przenieść się w czasie do starożytnego Egiptu, do starożytnej Grecji, czy choćby przyszło nam urodzić się zamiast w Polsce – w Indiach, to czy nasza religia byłaby ta sama ? Co znaczy w tym kontekście wolność wyznania ?

Rodzisz się, przychodzisz na świat. Jako mały, malutki człowiek otrzymujesz zwykle chrzest (nieświadomie, bez Twojej zgody), potem dostajesz kolejne sakramenty i nie ważne czy w kościele (budowli) takim, czy innym, nie ważne czy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, czy na Alasce, przynależność do danej organizacji religijnej jest wpajana od najmłodszych lat, potem to kwestia przyzwyczajania, zrozumienia zasad, akceptacji. Z czym kojarzy się chrzest ? Z niczym, bo się go nie pamięta. A „komunia”? Z prezentami (kiedyś rower, teraz quad, kiedyś zegarek, teraz laptop), z pieniędzmi i z gośćmi. No i jakie tu przygotowanie do sakramentu ? Oczywiście, mądrzejsi ode mnie powiedzą – zawsze możesz sobie zmienić, przecież jesteś młody. Ale zmienić nie jest tak łatwo. I nikt z tych mądrych głów nie potrafi odpowiedzieć na pytania, które rodzą się już przy pierwszym kontakcie z kościołem:

– dlaczego osoba, która nie ma formalnie rodziny (dzieci, żony) udziela porad, kieruje kobietę i mężczyznę na odpowiednią drogę?

– dlaczego religia nie idzie w parze z biologią? Dlaczego religia nie może racjonalnie wytłumaczyć powstania świata, człowieka, ryby, psa, ptaka, czy żaby?

– czy nie lepszym rozwiązaniem jest gdy się zgrzeszyło, iść przyznać się do winy i naprawić to, co jeszcze do naprawienia? Czy trzeba o tym opowiadać gościowi za kratką? Najpierw trzeba wiedzieć, co to wina, a z tym jest problem. Nie pić, nie palić i wszystko co zrymuje się z „ić”. Potem trzeba choć trochę żałować tego, co się przeskrobało a tu odzywa się sumienie. „Normalny” człowiek wie, że jak zrobił źle, to prócz tego, że trzeba wyciągnąć naukę na przyszłość, warto byłoby naprawić swój błąd i przeprosić za „to”. Ale są ludzie, którzy sumienia nie mają i choćby leżeli przysłowiowym krzyżem a do miejsc świętych uczęszczali 3 razy dziennie, to wychodząc i trzaskając drzwiami, znów są identyczni – plugawi, zakłamani, fałszywi, obłudni. I do tego kościoła nie potrzeba, żadnego. Można być prawym człowiekiem bez kościoła, bez wiary, można być (po prostu) ateistą. Z drugiej jednak strony, jeśli kombinowanie to sposób na życie w dzisiejszym świecie, to jak pogodzić jedno i drugie? Moim zdaniem jest to sposób na życie, sposób na znalezienie odpowiedzi i wiarę w to, że jak całe życie byłem zły i będę miał 60 lat i pójdę 3 razy do kościoła przed śmiercią, to będę zbawiony. Nie potrzebuję tego, takie podejście do tematu jest zupełnie kuriozalne.

– i odwieczne pytanie, czy naprawdę istnieje „Bóg”? Czy „jak trwoga to do Boga”? Analizując wielokrotnie sytuacje, które wstrząsnęły światem oraz słysząc i czytając ludzkie tragedie, można wątpić w to, że ktokolwiek kieruje naszym życiem. Jeśli coś chcemy, to wiemy pod jaki adres zapukać, jeśli nie chcemy, to nie ma tematu.

A kiedy umierały miliony ludzi, gdzie był Bóg? Czy nie łatwiej było ułożyć puzzle tak, żeby to Hitler, Stalin, czy Mussolini zmarł a nie tysiące małych, niewinnych dzieci, ich matek i ojców? I co ma za znaczenie to, jakiej były rasy, wyznania, albo co robił ich ojciec 15 lat wcześniej ? Nie piszę tu specjalnie o żołnierzach, którzy umierali za ojczyznę, tylko o haniebnych czyny gazowania, mordowania i gwałcenia wszystkich zasad egzystencji. No chyba że powodem do ludobójstwa jest ich przynależność rasowa. Choć każdy dobrze wie, że ginęli też Niemcy – bo pomagali Żydom, Polakom, Cyganom. Przecież to nie są historie wyssane z palca, nie takie jak Pani Kazimiery, która widziała coś, co chciała widzieć na zalanej ścianie we własnym domu. A to, że dziecko szło do szkoły i zostało brutalnie zamordowane, a jego zwłoki zbezczeszczone, to też dowód na istnienie „tej siły” ? No tak, mądre głowy powiedzą, że „tam” dostanie życie wieczne. Przecież tego „tam” nikt nie widział, więc jak pogodzić się i uwierzyć w to, że ukochana osoba odchodzi i że spotka ją coś lepszego, niż tu – na Ziemi. Ktoś pisze ten scenariusz ? Czy tak się po prostu dzieje, bo tak musi być ? Skoro tak jest, że odchodzi się do lepszego, to powinniśmy się cieszyć, że ktoś umiera. Idiotyczne, nieprawdaż ?

Do tego dochodzą sprawy bieżące osób, które prowadzą instytucje kościelne. A tu na każdym kroku słychać, jak pływają w pieniądzach i luksusie. W kuchni – pracujące kucharki, na posesji 3x Volkswagen i nie jakiś tam, tylko nowe Passaty. Do tego ogrodnik, który codziennie podcina trawkę, dba o kolorystykę kwiatów tuż obok podjazdu samochodów a Ty płać. A płacić trzeba jak w sklepie, tylko nie ma cennika (oficjalnie). I płacić trzeba za wszystko, od początku żywota, do samego końca. I nie lepiej, jakby ceny były ustalone odgórnie ? Każdy wiedziałby, czy stać go na tą religię, czy nie… w rzadkich przypadkach można prosić o darmowe sakramenty. No i Kolenda, nie zapomnij, bo prócz oficjalnych – nieoficjalnych datków (sakramenty, dokumenty, niedzielna taca), są też te „extra”. Przecież za coś trzeba żyć, trzeba dzielić się z bliźnimi. A oni na to zawsze to samo – „Bóg zapłać”. Ale czy zapłaci ?

Wiara (w to, kto da więcej, to będzie lepiej „potraktowany” później) wymiera. Kadencja „moherowych beretów” kończy się. Można wierzyć w Boga ale nie wierzyć w Kościół, ale bez kościoła to nie wiara w Boga. Jedno słowo – kościół, pisane wielką literą, a pisane małą literą, zmienia wszystko. I okrąg się zamyka.

Daleko mi do tego, żeby uwierzyć w coś, czego nie widziałem ale reasumując, to taka podstawa, baza i kanon każdego wyznania – umieć uwierzyć w „coś”, co nienamacalne, czego nikt nie widział. No może nie nikt – nieliczni. A Ci, którzy widzieli, dzielą się swą wiedzą i tak z pokolenia na pokolenia, przez wiele setek lat, żyjemy…

My ewoluujemy, religia zostaje ta sama. Każdy kij ma dwa końce…

Jedna odpowiedź »

  1. Stety czy niestety stwierdzam, że to nie Twoje racjonalne podejście, lecz (uzasadniony) dystans, czy wręcz zniechęcenie, do kościoła katolickiego w tym kraju. No właśnie, bo gdybyś urodził się gdzie indziej, w innych czasach i w innym kraju, mógłbyś mówić zupełnie co innego. Prawdopodobnie tak by było.
    A ja mówię: rzeczywiście wiara w Boga to nie wiara w dany kościół. I można wierzyć w Boga, nie będąc częścią żadnej instytucji. I można wytłumaczyć te racjonalne (biologiczne np.) kwestie, o które piszesz, uwzględniając w tym wszystkim Boży, Doskonały (i może nie zawsze zrozumiały dla nas po prostu?) Plan. Polecam. 🙂
    Pozdrawiam serdecznie, choć się nie znamy. Piękny blog i pomysł na prezent dla syna. 🙂

  2. „czy nie lepszym rozwiązaniem jest gdy się zgrzeszyło, iść przyznać się do winy i naprawić to, co jeszcze do naprawienia? Czy trzeba o tym opowiadać gościowi za kratką?” – który /niestety/ często sam świętością nie grzeszy.

  3. Wielość religii jest samo w sobie ciekawym aspektem i trudno go nie brać pod uwagę. Dlatego ja, dyskutujemy także u mnie na blogu :D, choć deklaruję się jako katolik, nie jestem w stanie z przekonania odrzucać racji innych religii, przekonań – o tym jednak może się przekonam po śmierci. Dodam tylko, że nauka też nie jest w stanie racjonalnie wytłumaczyć powstania świata – żaden naukowiec nie wie co było przed wielkim wybuchem, a nawet tuż po nim, dopiero jakiś czas od niego można generować i gdybać co się działo. Dodatkowo wiele prac z dziedziny szeroko pojętej biologii podważa (zetknąłem się, nie czytałem bo ja techniczny jestem 😉 ale weryfikowałem i mądrzy ludzie to opracowali) częściowo teorie ewolucyjną – ciekawych wniosków można dociekać nawet na bazie badań genetycznych – wiele wskazuje na pochodzenie całego rodzaju ludzkiego od jednej pary kobiety i mężczyzny. Można się doszperać się źródeł. Dlatego lubię naukę, czasem okazuje się nudna, czasem może zaskoczyć.
    Spowiedź – hmmm… to ciekawa dla mnie kwestia i znów mam szczęście do spowiedników, którzy jednocześnie są osobami duchownymi, których bardzo szanuję (nawet nie mają samochodu i żyją skromnie), lecz przede wszystkim mają charyzmat spowiedzi – bo jak wszędzie jedni umieją, a inni nie. Ile osób korzysta z porad psychologa, uczestniczy w terapiach (sam miałem taką przygodę, którą bardzo pozytywnie oceniam – depresja, różne myśli, tak się dzieje, jedni coś przeżyli, u innych się zakumulowało) i opowiada o swoich „grzechach”. Ich wypowiedzenie, podzielenie się jest ważne dla naszego samopoczucia. Psycholog to niby święty? Przyznanie się do winy, naprawienie – tak winno być. Wychodzi na to, że ja jakiś może fanatyk religijny jestem. Sam siebie tak nie postrzegam, a i nie raz dotkliwe pytania zadaję, ale mimo to wierzę, bo wierzę w Boga, nie w mojego proboszcza.

  4. Sam wiesz już teraz, że pytań zadaje dużo, czasem za dużo. Ale skoro zawczasu, gdy kształtował się mój światopogląd, odpowiedzi nie otrzymałem albo otrzymałem ja „po łebkach”, to teraz wszystko się skumulowało…
    Ja zwyczajnie nie wyznaje tych zasad, są dla mnie zupełnie niezrozumiałe, nie ufam ludziom, którzy zarządzają tą instytucją a nie raz nie dwa, również ludziom, którzy przynależą do kościoła. Tym ostatnim raczej z tego powodu, że na szacunek nie zasługują poprzez swoje zachowanie. Wrzucić wszystkich do jednego worka i ocenić się nie da ale jeśli kojarzenie kościoła w Polsce jest przez pryzmat o. Rydzyka, super samochody, opływanie w luksusy, „obrońców krzyża”, ludzi mieszających politykę z religią, to ja wypadłem z karuzeli już dawno temu, a że kręci się szybko to nawet nie podchodzę, bo mógłbym dostać kuksańca 🙂
    Jedyna fajna sprawa, to święta. Tylko, że dla jednych to moment głębszej refleksji, dla mnie możliwość spotkania się w gronie rodzinnym, bo przy takim nawale codzienności tak ciężko jest się spotkać razem 😉

Dodaj komentarz